Wiarygodność w sieci to coś w rodzaju „dewolaja” z serem lub pieczarkami. Niby wszyscy wiedzą cóż to takiego, a jednak czyta się bzdury.
Dewolaj z serem? Nie ma czegoś takiego. Z pieczarkami i szynką też nie ma. NIE. Kotlet dewolaj czy devolay, a właściwie de volaille, to pierś z kurczaka z kosteczką od skrzydełka, rozbita, przyprawiona solą i pieprzem, z dodatkiem kawałka masła i ewentualnie natki pietruszki czy koperku. Żadna inna wersja nie jest prawdziwym kotletem devolay. Nie i kropka.
Na skróty
Moi znajomi wiedzą, jak bardzo mnie irytują takie kulinarne wymysły. Kilka lat temu na moim kulinarnym blogu pojawił się przepis na oryginalny kotlet de volaille, a razem z przepisem poruszyłam temat tych nieszczęsnych podróbek. I, o ile we własnej kuchni karmiąc swoich domowników, można sobie nazywać wszystko jak się chce, o tyle niedopuszczalne jest pisanie takich bzdur na blogach kulinarnych. Jakby nie patrzeć, wiele osób uczy się gotować wspierając się blogami kulinarnymi. Czy chcemy, czy nie chcemy (a wiele osób ma wieeeeeelką chęć bycia mentorami), bierzemy czynny udział w tej edukacji.
Wiarygodność w sieci, a rzetelność
Czepiam się? Oczywiście, że się czepiam! Skoro chcesz stać się guru, a przynajmniej nauczycielem gotowania, pisz prawdę! Sprawdzaj zanim opublikujesz i powielisz głupotę. Edukuj najpierw siebie zanim zaczniesz uczyć innych. Twój kotlet na pewno jest pyszny, nie neguję tego ani innych Twoich umiejętności. Jednak nie wolno Ci przekłamywać nazwy, bo wiele z tych dań powstało bardzo dawno temu i mają swoją historię. Nie możemy jej fałszować pod żadnym pozorem. Jeśli tego nie rozumiesz to zastanów się nad jednym: tworzysz coś, a za jakiś czas ktoś inny zmienia to coś dowolnie, pozostawiając jednak nazwę. To Twoje coś nie jest już tym samym, ale nadal nazywane jest Twoją nazwą. Czy to będzie w porządku?
Prawdziwa wartość kontra podróbka
Chcąc tworzyć coś wartościowego nie uciekaj od faktów, nie zniekształcaj pokazywanego i opisywanego dania dodając swoje składniki. To już nie jest to danie, lecz Twoja wariacja na jego temat. Chcesz być twórcą dobrego i rzetelnego bloga kulinarnego, czy wolisz kojarzyć się z podróbkami i bzdurami? Czytelnicy są bezlitośni i nie wybaczają, a internet nie zapomina. Nie wkurzaj ich swoją ignorancją i przekonaniem, że możesz klasyki zmieniać ile tylko dusza zapragnie. NIE MOŻESZ. Stop! Możesz, na swoim blogu możesz wszystko. Tylko zastanów się z czym chcesz być kojarzony / kojarzona?
Czy ten problem dotyczy tylko stron kulinarnych? Nie, to bolączka każdej dziedziny naszego życia. Staliśmy się ekspertami od wszystkiego, nie znając się naprawdę na niczym. (No i całkiem niechcący odchodzę od tematów kulinarnych…)
Piekarz piecze, krawiec szyje, murarz muruje
Kiedyś wszystko było prostsze, bo ludzie mieli swoje zawody i specjalizacje. Teraz, w dobie internetu chyba więcej jest pseudospecjalistów niż fachowców. Znamy się na wszystkim i, co gorsza, edukujemy innych wkładając im do głowy głupoty.
Jakiś czas temu trafiłam na filmik, gdzie pewien człowiek pokazywał etapy budowania piwniczki przydomowej. Materiał na pierwszy rzut oka ciekawy i przydatny – przynajmniej dla mnie odkąd zamieszkałam na wsi. No cóż… Pan poległ w moich oczach w momencie opisywania jak prawidłowo wykonać hydroizolację: folię kubełkową układał odwrotnie, co finalnie zapewni stałe „nawilżenie” owej piwniczki… Skąd wiem, że zrobił to źle? Kwestie wilgoci w domu przerobiłam naprawdę od podszewki przez kilka ostatnich lat. (A i tak uważam, że mogę wiedzieć więcej.)
Inna pani blogerka pisze, że każdą dynię można jeść na surowo, tylko większość z nich trzeba obrać ze skóry. Powodzenia dla żołądka…
A jeszcze inna uczy jak ugotować prawdziwy domowy rosół na cielęcinie i tzw. wiejskiej kurze, serwując do niego pomidora i jabłko. I koniecznie kilka kostek rosołowych. Nie żartuję.
Na blogu lifestylowym znajduję przepis na uodparniającą miksturę z kurkumy, którą wystarczy zalać wrzątkiem. Otóż nie wystarczy, trzeba ją gotować 8-10 minut, aby była wartościowa. No i warto dodawać, że nie poleca się jej osobom z alergią na salicylany.
Nie zawsze zaszkodzisz, ale czy warto pisać niewiarygodnie?
O ile rosół z pomidorem i jabłkiem nie zaszkodzi nikomu, tak alergikowi podanie kurkumy już może zaszkodzić. A w każdym razie nieco wydłużyć powrót do zdrowia w najlepszym wypadku. Zbudowanie piwniczki według wskazań pana okaże się niewypałem, bo będzie w niej wilgoć. To już spory problem i dużo pracy, aby to naprawić, o kwestiach finansowych nie wspomnę.
Naprawdę chcesz takie treści publikować?
Prowadzę kilka stron internetowych od kilkunastu lat i obserwuję tę (nie) wiarygodność w sieci. Bywam na blogerskich (upss… teraz mówi się influencerskich) imprezach, gdzie spotykam się ze znajomymi i poznaję nowych twórców. To, co czasami widzę i słyszę, wprawia mnie w osłupienie. Nic dziwnego, że wszystkich blogerów (yyy…influencerów) wrzuca się do jednego wora. Nie napiszę, że zasłużyliśmy na to, bo spora część z nas tworzy rzetelne treści w oparciu o sprawdzone źródła. Wielu nastawionych jest jednak na pęd do przodu i ilość bez dbania o jakość. No i zbieramy cięgi za tych wszystkich patocelebrytów i publikujących bzdury…
Teoretycznie to czytelnik finalnie weryfikuje co w sieci istnieje, a co znika. Drodzy czytelnicy, bądźcie więc bardziej wymagający i weryfikujcie to, co znajdujecie w sieci. Nie wierzcie we wszystko i wszędzie, bo my nie znamy się na wszystkim. Problem w tym, że nie każdy z nas weryfikuje swoją własną wiedzę z przynajmniej kilkoma wiarygodnymi źródłami. O pokorze i świadomości własnej omylności już nawet nie wspomnę.
Wiarygodność w sieci powinna być nadrzędnym celem każdego twórcy. Szkoda, że nie zawsze tak się dzieje.

